
Rzeź wołyńska to nie tylko mord, jakiego dokonali na Polakach Ukraińcy. To również, a może przede wszystkim spełnienie najstraszniejszych koszmarów bp. Grzegorza Chomyszyna oraz „marzeń” bp. Andrzeja Szeptyckiego. Dlaczego ci dwaj duchowni prezentowali tak skrajnie różne poglądy?
W związku z ukazaniem się książki „Dwa Królestwa” bł. bp. Grzegorza Chomyszyna sprawa etyki w ukraińskim ruchu narodowym wybrzmiała ponownie z wielką siłą. Jako Ukrainiec, pasterz ludności greckokatolickiej w diecezji stanisławowskiej, bp Chomyszyn zdecydowanie potępił pojawienie się i niebezpieczny rozwój pierwiastka pogańskiego i antychrześcijańskiego w ukraińskim ruchu narodowy. Stanowczo przestrzegał przed konsekwencjami bagatelizacji tego nurtu. Ostrzegał przede wszystkim Ukraińców przed dechrystianizacją i zbrodniczą ideologią, którą wprost nazywał herezją.
Metropolita Szeptycki z kolei nigdy stanowczo nie określił, że to przede wszystkim zło moralne i nie napiętnował go adekwatnie do skali zagrożenia. List pasterski potępiający nacjonalistycznych skrytobójców po zamordowaniu przez nacjonalistycznych bojówkarzy dyrektora gimnazjum ukraińskiego we Lwowie Iwana Babija, nie oddawał skali zagrożenia i był jedynie reakcją na konkretny przypadek, a nie potępieniem choroby, która podówczas przeżarła tkankę narodową.
Według bp. Chomyszyna abp Szeptycki nie chciał narazić się opinii Ukraińców i stąd też unikał ostrych wypowiedzi. List pasterski „Nie zabijaj” z 1942 r. był zbyt enigmatyczny i również nie oddawał skali dokonujących się zbrodni.
O tym że metropolita świadomie unikał potępienia zbrodni ukraińskich nacjonalistów świadczy jego korespondencja z abp. Bolesławem Twardowskim, łacińskim metropolitą lwowskim. Mimo próśb swego współbrata w biskupstwie, by zwrócił się do swych współwyznawców o zaprzestanie rzezi, Szeptycki wszelako podważał fakt dokonywania ludobójstwa przez nacjonalistów i przerzucał winę na komunistyczną partyzantkę i bandy żydowskie.