
Czy to możliwe, że w niedalekiej przyszłości instytucja, którą znaliśmy do tej pory jako Kościół katolicki, stanie się czymś na kształt Organizacji Narodów Zjednoczonych, ale skupiającym nie przedstawicieli państw, a religii?
Wiemy oczywiście, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła – obiecał nam to jego Założyciel. Nikt jednak nie mówił, że Kościół jako instytucja w swym widzialnym, ziemskim kształcie, nigdy nie pobłądzi – dowodów na to historia dała nam niemało – wszak sam Założyciel zastanawiał się, czy zastanie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie…
Nie wiadomo jeszcze, jakim mianem dzisiejszy kryzys określą przyszli historycy Kościoła (jeśli będzie jeszcze jakaś przyszłość). Wydaje się jednak, że istnieje spora szansa, iż opiszą proces zwieńczony zainstalowaniem w Watykanie (lub innym miejscu ważnym dla chrześcijaństwa, na przykład w Asyżu) instytucji, którą nazwą ciałem międzyreligijnym bądź multireligijnym.
Na czym miałby polegać ów proces? Na dążeniu przywódców Kościoła do zmniejszenia różnic między religiami. W jaki sposób? Poprzez stopniowe rozmywanie wiary Chrystusowej, a nawet zaprzeczanie jej prawdom tak, by nie zrażać tych, którzy na świat patrzą w zupełnie inny sposób. Aby potem wspólnie z nimi realizować nowe – niekoniecznie religijne – cele.
Co będzie łączyć?
Co mogłoby się stać spoiwem integrującym wszystkie religie? Otóż to, co w myśli promotorów podobnych rozwiązań jest nim już dziś – a więc umiłowanie pokoju na świecie, dzieła charytatywne, otwartość na „innego”, troska o planetę i szeroko pojęta ideologia bycia dobrym człowiekiem.
Co będzie dzielić?
Dzielić (uwaga – oto używamy słowa, które najpewniej zostanie wkrótce zakazane) przedstawicieli różnych religii mogą szczegóły dotyczące ich tradycji – których jednak w miarę postępu techniki będą się stopniowo wyzbywać. W początkowej fazie dość istotna będzie wiara w jednego Boga, później – wiara w jakiekolwiek życie nadprzyrodzone, a skończy się na wierze w człowieka, który stanie się już nie tylko drogą Kościoła, ale i całej ziemskiej rodziny.
Dlaczego pod przywództwem chrześcijan?
Żaden przywódca religijny nie cieszy się takim autorytetem w świecie jak papież. Tylko on – bez względu na to, kto akurat pełni posługę Piotrową – jest widzialnym, jednoosobowym liderem wielkiej grupy religijnej. Jest rozpoznawalny pod każdą szerokością geograficzną.
Oprócz tego, jeśli religie niechrześcijańskie czczą innego ducha niż ludzie wierzący w Ducha Świętego, to właśnie na upadku autorytetu Kościoła i papiestwa zależałoby im w pierwszej kolejności.
Niby dlaczego Kościół miałby się na to zgodzić?
Przez kryzys formacyjny, który doprowadzi do sytuacji, w której ważniejsze od prawd wiary będą nieprawdy ubóstwiające proces dialogu. Ten zaś, prowadzony nie tylko w łonie chrześcijaństwa, ale ze wszystkimi wierzącymi w cokolwiek – a także z ateistami „dobrej woli” – musi doprowadzić do ustępstw. Tak się składa, że wyłącznie ze strony Kościoła.
Jak miałoby do tego dojść?
Czytaj: https://www.pch24.pl/