Przez kilka tygodni pełniłam dyżury w biurze KWW Grzegorza Brauna, w trakcie których poznałam niezliczoną ilość mieszkańców Gdańska. Przychodzili oni do siedziby komitetu (lub dzwonili), bo chcieli z kimś porozmawiać. Często byli to wyborcy polityków PiS, rozczarowani ich służalczą postawą w relacjach z Żydami i kompromitowaniem Polski na arenie międzynarodowej. Dzięki nim zrozumiałam, że pierwszy cel Grzegorza Brauna – aby dać gdańszczanom wybór – został osiągnięty. Obok wyboru dostali nadzieję, bo dwucyfrowy wynik sprawił, że ludzie – nie tylko w Gdańsku – w końcu uwierzyli, że jest w Polsce jakaś alternatywa dla POPiSu. Z Pomorza ruszył właśnie powiew zmian, którego nie sposób już będzie zatrzymać.
Pod koniec stycznia odebrałam telefon z zaproszeniom do Gdańska. Chwilę po tym dołączyłam do ekipy wspierającej Komitet Wyborczy Wyborców Grzegorza Brauna. Jako dziennikarka miałam okazję przyglądać się z bliska „świętu demokracji”. Doświadczenie bezcenne. Poznałam „od środka” tajniki systemu, który woła o pomstę do nieba.
Widziałam prowokację z podrzuceniem sfałszowanych podpisów, matactwa wyborcze, łamanie prawa, a nawet antyterrorystów szukających bomby w siedzibie sztabu kandydata, który przybył z zewnątrz z zapowiedzią zlikwidowania „układu gdańskiego”. Mało? Spokojnie, było tego więcej!
To z czym mamy w Polsce do czynienia nie ma nic wspólnego z demokracją o jakiej uczyliśmy się w szkole przerabiając historię starożytnej Grecji. Ostatnie wybory w Gdańsku odzierają z resztek złudzeń.
Chichotem historii jest fakt, że w obronie demokracji stanął zagorzały monarchista Grzegorz Braun.
Tymczasem z ustroju zakpili monopoliści z POPiS, którzy jednogłośnie namaścili kandydatkę starego układu, czyli Aleksandrę Dulkiewicz, zastępczynię tragicznie zmarłego Pawła Adamowicza. Pozbawili tym samym gdańszczan wyboru, czyli tego, co stanowi podstawę demokracji. Co znamienne, wybory uzupełniające na prezydenta Gdańska zostały rozpisane w na tyle krótkim terminie, by pozostało dramatycznie mało czasu na zebranie podpisów i przygotowanie kampanii alternatywnych komitetów.
W głębokim poważaniu mają demokrację także mainstreamowe media, które bojkotowały (przemilczały) głos pozostałych. Dla przykładu: dziennikarze (reprezentujący zarówno tzw. media publiczne jak i prywatne) stawiali się tłumnie na liczne konferencje prasowe organizowane przez komitet Brauna, ale ich wydawcy (przełożeni) i tak w większości nie pokazywali tego potem swoim widzom/czytelnikom/słuchaczom. Co ciekawe, największe (pozorne) zainteresowanie wykazywali dziennikarze TVN, którzy niemal każdego dnia dzwonili do siedziby sztabu i pytali o harmonogram kolejnych działań, przychodzili na wszystkie konferencje, nagrywali wypowiedzi kandydata, po czym darmo było szukać jakiejkolwiek relacji na antenie ich stacji.Agnieszka Piwar